czwartek, 30 grudnia 2021

„Ania, nie Anna” (recenzja serialu)

 

„Ania, nie Anna” (recenzja serialu)


Długo wyczekiwany huragan



„Ania, nie Anna” to Netflixowa adaptacja powieści Lucy Montgomery. Jest to historia Ani, sieroty przygarniętej przez rodzeństwo podstarzałych farmerów, Mateusza i Marylę. Początkowo niechciana (zaszła pomyłka, bo para chciała adoptować chłopca), później stopniowo akceptowana, Ania staje się pełnoprawną członkinią rodziny. A wziąwszy pod uwagę ognisty temperament rudowłosej dziewczyny, bez niejednej draki się nie obejdzie i stanie się dla swoich opiekunów długo wyczekiwanym (chociaż do niedawna nie mieli o tym pojęcia) huraganem, wywracającym życie statecznego dotychczas rodzeństwa do góry nogami.


Serial porusza wiele ważnych tematów. Można wymienić m.in. nietolerancję w stosunku do ludzi o innym kolorze skóry, rdzennych mieszkańców Kanady (ukazane są niesławne szkoły, gdzie więziono indiańskie dzieci i przemocą próbowano zrobić z nich katolików), prawa kobiet i równouprawnienie, do czego może prowadzić plotkowanie, zwłaszcza gdy chodzi o sferę uczuć i seksualną, dojrzewanie i próby radzenia sobie ze swoją seksualnością, nierówności społeczne ze względu na pochodzenie społeczne, kolor skóry i status majątkowy. 


Twórcy serialu nie bali zmierzyć się z tematami trudnymi. Dzięki temu historia Ani zyskała na autentyczności i stała się bliższa dzisiejszemu odbiorcy. No i mniej cukierkowa, bo mam wrażenie, że bohaterów proza, a nawet groza życia, dopada bardziej niż ich poprzedników z ekranizacji „Ani z Zielonego Wzgórza”, które oglądałem dawno temu. Sięgając po serial, spodziewałem się dobrej rozrywki, fajnego spędzenia czasu, i to otrzymałem. Ale też coś więcej, serial nietuzinkowy, miejscami nawet poruszający i chwytający za serce. To żaden odgrzewany kotlet (choć tego można by się po tej historii spodziewać), serial zaskoczył mnie ogromnie. Oczywiście bardzo pozytywnie. Polecam nie tylko fanom twórczości kanadyjskiej pisarki.



Plusy:


- nie jest tak cukierkowo, pokazano traumę Ani z sierocińca (wydarzenia z przeszłości nie pozostały bez wpływu na bohaterkę)


- Ciekawie ukazane społeczeństwo ówczesnej Kanady, z licznymi przywarami i wadami (większość spotykamy wokół nas do dziś).


- Gra aktorska. Zwłaszcza kreacja głównej bohaterki robi duże wrażenie.



Minusy:


- skończyło się na trzecim sezonie (mój główny zarzut do produkcji ;)


- Motyw oszustów odwiedzających Avonlea. Ciekawy, ale rozpisany na tak wiele odcinków, że po kilku miałem dość i czekałem, aż problem wreszcie zostanie rozwiązany.


Artur



Serial możecie obejrzeć na platformie Netflix (3 sezony).

15 komentarzy:

  1. Mam w planach zobaczyć ten serial.

    OdpowiedzUsuń
  2. No nie wiem, tak kocham film z dawnych lat, więc nie wiem czy współczesny mógłby mi się spodobać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze warto spróbować, bo nigdy nie wiadomo. Ten serial ma w sobie dużo uroku i wciąga od pierwszego odcinka.

      Usuń
  3. Mam go na liście i mam zamiar się za ten serial zabrać. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja coś na razie nie mam przekonania do tej wersji i póki co się wstrzymuję. Mam za to bardzo duży sentyment do książek. Lubię też starą wersję telewizyjną z Megan Follows. Jeszcze raz wszystkiego dobrego na Nowy Rok! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Oglądałam ten serial już jakiś czas temu i w sumie całkiem dobrze go wspominam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem nieco zaciekawiona ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ostatnio widziałam jakiś fragment i chyba rozważę obejrzenie tego serialu.

    OdpowiedzUsuń